11 grudnia 2016

Pierniki, narty biegowe i wujek Mikołaj :)

Piątkowe popołudnie spędziliśmy w domu naszych dobrych znajomych. Było wielkie pieczenie i zdobienie pierniczków. Było bardzo gwarnie, bardzo wesoło i bardzo długo. Najpierw przy dużym stole, na którym znajdowały się przeróżne kolorowe posypki i lukry, dzieciaki ozdabiały pierniczki. Później nagle pojawił się Mikołaj, zanim poszłam usypiać Tosie zdążyłam usłyszeć głos Mili: to chyba tata i nasza Hania skacząca i krzycząca to tata, to tata :) śmiechu była co nie miara. Mikołaj (wujek Jacek w przebraniu świętego) obdarował nas darami, mi się trafił wielki słój ogórków kiszonych, był też miód, domowy sok z jabłek i wiele łakoci. Kiedy pierniki były gotowe i dzieci poszły szaleć na górę, wieczór rozpoczęli dorośli :) Rozmowy, dużo dobrego humoru, żartów i bardzo dobrego jedzenia gospodyni Eli. Uwielbiam klimat tego domu, kominek, pełno świec, koszy i przedmiotów, które tworzą bardzo rodzinną i przytulną atmosferę. I kuchnia pełna przypraw, pięknych naczyń i przede wszystkim smacznych potraw. Po prostu nie chce się z tamtą wychodzić, dosłownie. Ponad rok temu pierwszy raz spotkaliśmy się u Eli i Jacka na grillu. Nasze dziewczyny chodziły wtedy razem do przedszkola i tak od słowa do słowa jakoś żeśmy się umówili. Wybraliśmy się w pewne sobotnie południe, piechotą z Biśkiem na smyczy i dziećmi w rikszy. Myśleliśmy że idziemy na trzy, cztery godzinki wspólnego grillowania, a wróciliśmy w niedziele o godz. 21 z dwoma rowerami pod pachą. Między czasie były szaleństwa dzieci w basenie, na trampolinie, nocowanie wszystkich w salonie, był wyjazd nad rzekę, ognisko, wspólne gotowanie, kilka kaw z ciastem i rozmowy do rana. I tak już zostało. Za każdym razem kiedy się spotykamy jest pysznie, wesoło i zdecydowanie długo. Nawet z dwutygodniową Tosią grillowaliśmy wspólnie do godziny pierwszej nad ranem i jak na razie to była nasza najkrótsza wizyta :)
I tym razem nie było inaczej, kiedy po raz kolejny zbieraliśmy się do domu (a było już przed północą). Gospodarz wyciągnął narty,  a nart biegowych w tym domu nie brakuje, a że miejsca dookoła sporo to nie trzeba było długo nas namawiać. Po pierwszych narciarskich krokach nasz Jasio złapał bakcyla i do domu wróciliśmy o 2 nad ranem z pełnym narciarskim wyposażeniem !
Zdjęć niewiele ale szczerze powiedziawszy szkoda czasu było na zdjęcia :) 
To był cudowny wieczór i noc. Dziękujemy!!!
















1 komentarz:

  1. Pięknie to wszystko opisałaś! Jest mi bardzo miło. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń