15 listopada 2016

Błękitne niebo i schronisko po sezonie...

Choć jeszcze kalendarzowa jesień i dopiero co rozpoczął się listopad to już sercem jestem przy zimie a myśli biegną ku świętom. Wymarzona pogoda, lekki mrozik, bezwietrzne, błękitne niebo i śnieg. I myślę z obawą że tej zimy nie będzie bo przecież ostatnio nas nie rozpieszcza a może trochę z tęsknoty za dzieciństwem bo chyba żadna inna pora roku nie wzbudza we mnie właśnie takiego uczucia ale musiałam dziś tam być. Całą drogę patrzyłam przez szybę samochodu na ośnieżone drzewa, na spokojne niebo a potem na dostojne lekko ośnieżone połoniny i nie mogłam się się nacieszyć tym widokiem. Co chwilę powtarzałam jak tu pięknie, tak jakbym tu była pierwszy raz a trasę tą pokonuje dość często i dobrze znam. Po prostu chciałam ujrzeć dziś piękną zimę, usłyszeć swój zimny oddech i wypić tą herbatę właśnie tam. I chciałam wyciągnąć sanki z piwnicy, żeby Jasio miał frajdę na zygzaku i żeby Hania zrobiła na śniegu bieszczadzkiego aniołka, którego tak lubi. 
To miał być lekki spacer do schroniska, krótka droga, gdzie tata ciągnie Jasia na sankach a my z Hanią i Tosią idziemy żwawo rozmawiając. Kiedy jednak się okazało, że droga do schroniska jest zasypana to pomyślałam sobie, że może lepiej zawrócić. Jak się okazało później droga nie była wcale taka zła, szliśmy krok po kroku trasą przejechaną przez skuter śnieżny, dzieci trochę na nogach, trochę na sankach. Tosia przytulona do mojej piersi w nosidle, przykryta cała tak że tylko ledwo oczka widać, ogrzewała mnie a ja ją swoim ciepłem i bliskością. I doszliśmy do celu. 
A potem w schronisku ogrzaliśmy się, wypiliśmy jak to Jasio mawia "herbatę wędrowca", zjedliśmy pyszne placki ziemniaczane a dzieci naleśniki z czekoladą. 
A kiedy talerze były już puste i trzeba było się zbierać bo słońce zaszło za horyzont i zaczęło się ściemniać to przez głowę przeszła myśl, że lepiej byłoby zostać. I nie potrzebnie powiedzieliśmy to na głos bo rozczarowanie dzieci, ze jednak wracamy było duże. A ja pomyślałam, że warto było iść, ze im się bardzo podobało i nawet jak czasem jest im trudno to satysfakcje dużą mają że dały radę :) I szliśmy po ciemku, w ciszy patrząc na gwiaździste niebo, szliśmy dużo szybciej i sprawniej niż w pierwszą stronę. Jasio na swoich czerwonych saniach sunął po śniegu. Hania nagle tak jakby dostała skrzydeł, szła z werwą i radością a wszystko za sprawą kolorowej bransoletki, którą tata kupił dla niej w schronisku:)
Po drodze zatrzymała nas dziewczyna, na środku pustej drogi i mimo, iż nie mieliśmy miejsca w samochodzie to wzięliśmy ją bo przed nią daleka droga a noc ciemna i zimna. Bo jak to Przemek mawia w górach zawsze pomóc trzeba, nigdy nie wiadomo co się się może zdarzyć i jak zakończyć. Hania zasnęła na jej kolanach, Tosia zasnęła w nosidle jak tylko wyszliśmy ze schroniska i dalej spała w samochodzie nie zważając na nic, Jasio też odpłynął. A my jechaliśmy i gadaliśmy, okazało się, że Ania pracuje w schronisku w Przysłupiu caryńskim i wybrała się na zajęcia jogi do Cisnej przez Caryńską, która ją trochę zaskoczyła i noc ją zastała a drogi puste i o stopa trudno. A potem już w cichym samochodzie słuchaliśmy piosenki Wracam do domu, tak jak za dawnych lat, kiedy jeszcze we dwoje wracaliśmy z Bieszczad. 

A ja Wam mówię dobranoc i zostawiam kilka kadrów z dzisiejszego dnia.


















2 komentarze:

  1. Fajny dzień to był dla Was :) I tak przyjemnie się Ciebie czyta :) Pozdrawiam Joanna (jimgirls) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam zimę. Uwielbiam śnieg i mrozik, i te niesamowite ciepło domu, kiedy się do niego wchodzi po długim spacerze. Oby zima nam dopisala w tym roku :)

    Piękne zdjęcia i tyle ciepła w opiesie :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń